Gdy przyjdzie noc i leżę już w łóżku, mogłabym godzinami
rozprawiać o moich poglądach z nieistniejącym rozmówcą. Jednak, gdy przyjdzie
mi podzielić się moimi przemyśleniami z większą liczbą osób, albo jak teraz to
usiłuję na blogu, to już nie jest takie proste. A założyłam go właśnie w tym
celu. Już od dłuższego czasu chciałam zacząć dzielić się publicznie tym, co mam
w głowie, jakkolwiek by to nie brzmiało. Dość mam blogów o tym samym; moda,
uroda, mniej lub bardziej udane opowiadania… Postanowiłam zacząć tworzyć coś
nieco innego.
Na początek może wyjaśnię znaczenie adresu. Viridis esse
= zielona egzystencja. Jeśli coś źle przetłumaczyłam, to proszę o wybaczenie (i
uwagę w komentarzu!). Skorzystałam oczywiście z tłumaczenia internetowego, a
jak wszyscy wiemy – z tym różnie bywa. Dlaczego zielona egzystencja? Zielony, rozumiany jest tutaj jako
niedojrzały. Jestem młoda, zapewne jeszcze mało wiem o życiu, mogę się mylić,
mogę coś źle rozumieć. Mimo wszystko staram się zawsze dociekać prawdy i
działać wedle sumienia. Mam jednak świadomość tego, że jestem jeszcze „zielona”
w wielu aspektach. Egzystencja – słowo, które jakże często pojawia się,
wszędzie i w wielu kontekstach. Używane niekiedy jako wyjaśnienie, nierzadko
też jako pytanie. Sprawdźmy właściwą (?) interpretację tego pojęcia --> Google --> klik
Egzystencja (łac. existere z ex "na
zewnątrz" i sistere "stać, znajdować się") –
byt, istnienie, warunki życia.
Do filozofii
egzystencjalistycznej termin
wprowadził Søren Kierkegaard, a rozwijał m.in. Jean-Paul Sartre.
Egzystencja oznacza tu sposób istnienia charakterystyczny wyłącznie dla
człowieka i poprzedza esencję - człowiek najpierw istnieje, a dopiero później
się definiuje. Istnienie człowieka tym różni się od istnienia roślin, że
człowiek nie posiada wrodzonej natury, danej mu z góry, lecz musi sam ją
stworzyć, nadać swemu życiu sens i wziąć za nie odpowiedzialność.
Zadziwiająco
krótkie wyjaśnienie, spodziewałam się
raczej dłuższego wywodu. Rozważając powyższy tekst; egzystencja wyraża jedynie
ludzkie istnienie, zwierzęta i rośliny nie egzystują- to oczywiste. Co mi się
jednak nie podoba, wróć, co jest sprzeczne z moimi poglądami; „człowiek nie
posiada wrodzonej natury, danej mu z góry”. Posiada. Naturę ludzką. Został
stworzony jako istota cielesna, jednak na podobieństwo Boga pod względem duszy
nieśmiertelnej. „Lecz musi sam ją stworzyć” – chodzi tu o ukształtowanie postawy,
charakteru, wartości ? Przecież to kształtuje się pod wpływem otoczenia, nie
oszukujmy się, w pierwszych latach życia największy wpływ ma najbliższa
rodzina. Charakter jest zapisany w genach, jednakże <czytałam kiedyś, że w
pełni utrwala się ok. 8 roku życia> to jednak ludzie, których napotykamy na
swojej drodze mają wpływ na to, jakie cechy naszego charakteru staną się tymi
najbardziej wyrazistymi. Wartości, odróżnianie dobra od zła… Cóż powiem tak; jeśli
na przykład rodzice idąc drogą zrywają owoc z drzewa sąsiada i nie uważają tego
za coś złego, to dziecko będzie robiło tak samo i może dopiero za kilka ładnych
lat dowiedzieć się, że to złe, więcej -grzech. Jedno jabłko kradzież, ale jak
to ? Banalny przykład. Lub gdy zamiast „proszę”, mówi się w domu „co”. Później
dla dziecka, nawet gdy go inni dorośli będą poprawiać, powiedzenie „proszę”
będzie dziwne, niezręczne i nienaturalne. Bo tak mu zostało wpojone. Więc jakie
„sam” ? „Nadać
swemu życiu sens” – Dla mnie jako dla katoliczki
sensem życia jest dążenie do Zbawienia Wiecznego. Egzystencjaliści rozumieją to
zapewnie inaczej. Żyć, tak, aby wykorzystać je maksymalnie. Tylko dla każdego
to „maksymalnie” może znaczyć coś innego. Nie wnikajmy. „Wziąć za nie
odpowiedzialność” – racja, za nasze życie jesteśmy w pełni odpowiedzialni. Nie jesteśmy
„sami” <ach to chyba ulubione ich słowo>, ale mamy wolną wolę. Nie należy
zwalać na innych, to nie ludzie mają problem, tylko JA sam ze sobą. Wracając do
tematu przewodniego i podsumowując; w adresie mojego bloga jest egzystencja
jako byt, istnienie, warunki życia filozofię
egzystencjalną odłóżmy w tym wypadku na bok, bo jak widać – nie do końca się z
nią zgadzam.
Miało być tylko wyjaśnienie
adresu, a się przynajmniem minimalnie rozpisałam. Udało się, pokonałam tą barierę. Odblokowałam się.
Świetnie. Cóż jeszcze mogę Wam napisać w tym pierwszym wpisie? Nie chcę być
taką autorką, która coś narzuca swym czytelnikom, jednakże jeśli mielibyście
jakieś przemyślenia lub po prostu komentarz dotyczący tego postu, proszę pisać J. [To trochę jak debaty
sejmowe między posłami. „Zasadniczo zgadzam się z przedmówcą, ale…” Czyli tak naprawdę
się nie zgadzam, ale nie chcę wyjść na chama! A ja zasadniczo nie chcę
nakłaniać do komentowania, ale mimo wszystko chciałabym tych komentarzy mieć
jak najwięcej, w tym akurat wypadku to naturalne ;) ].
Odpowiem na wszystkie, jeśli tylko będą tego
wymagały.
Na dziś tyle, resztę przemyśleń
zostawiam sobie na następny raz. Do napisania!